piątek, 14 grudnia 2012

Jakby to było pięknie

Rozmawiamy dziś wieczorem przy kąpieli o bajce, którą będziemy czytać przed snem:

Ja: Może przeczytamy tę o Julce, która szukała przyjaciela?
Do: Co to przyjaciela?
Ja: Hmmm nooo przyjaciel... (konsternacja, bo naprawdę potrzeba chwili , żeby pomyśleć jak to wyjaśnić dwulatkowi)
Żeby zyskać na czasie, ale też w sumie ciekawa odpowiedzi,  pytam:
- A ty masz przyjaciela?
- Ja mam mamę ... (chwila przerwy) i tatusia!

Ile bym dała, żeby taką odpowiedź usłyszeć, gdy mój dwulatek skończy lat powiedzmy piętnaście :))

"Co w głowie, to na języku..."

Mam w domu małego zbuntowanego człowieka, który odkrywa, że coś od niego zależy... Czasem to coś z mojego punktu widzenia jest banalne, więc uznaję, że mogę się zgodzić na to decydowanie (sic!) Innym razem waga cosia wydaje mi się większa, więc nie odpuszczam i z reguły po walce, a jakże, po krzykach, płaczu i nerwach - wygrywam, uf! Tylko jakoś wcale mnie to nie cieszy, ciekawe, bo przecież wygrana powinna cieszyć.
Ktoś pomógł mi spojrzeć na to inaczej i ... nic się nie zmieniło, a jednak o wiele jest łatwiej.

Jest tak - mam wciąż w domu małego człowieka, który odkrywa, że coś od niego zależy... Próbuję spojrzeć jego oczami i ja odkrywam, że cosie dla niego są zawsze ważne, choć z mojej perspektywy bywa różnie...

Pytam:
- Dasz mi buziaka?
Do odpowiada natychmiast, bez zastanowienia:
- Nie!
- Ok, rozumiem (a jeszcze do niedawna: niby rozumiem, ale mi przykro;))
Za minutę (bywa, że niecałą) Do przybiega i całuje mnie w nogę (tam może dosięgnąć bez mojej pomocy;)).
A czasem nie przybiega, bo właśnie się czymś zajął - czymś bardzo dla niego ważnym.

I wcześniej i dziś ta jego decyzja była dla mnie absolutnie zrozumiała i do przyjęcia, choć w jakiś czarodziejski sposób nagle zniknęło ukłucie przykrości, naprawdę! Za to pojawiła się radość, jego i moja:) Że to takie fajne - decydować!

Ale bywa i tak:
Musimy wyjść z domu, spieszymy się, a Do chce zostać, nie chce się ubierać, chce się bawić! Czas ucieka, nie zawsze mogę czekać aż sam podejmie decyzję, choć wiem, że jego zabawa to dla niego ważna sprawa. Dziś wiem, niedawno - niby wiedziałam, ale jakoś nie brałam pod uwagę;))
Dziś mówię:
- Widzę, że chcesz się bawić, rozumiem, że nie lubisz się ubierać. Chcę wyjść, musimy pójść do sklepu.

I w zasadzie nic się zmienia;)
Nadal Do chce podjąć swoją decyzję, nadal ja muszę pójść do sklepu i podobnie jak wcześniej protest kończy się płaczem przy ubieraniu. I tylko jakoś we mnie nie ma tej złości, tej frustracji, że znowu awantura, znowu trzeba się "szarpać"...
Jest lżej, jest poczucie, że więcej w tej chwili zrobić nie mogłam. I jest nadzieja, że kiedyś, za kilka (naście) lat będziemy umieli być ze sobą w kontakcie, nawet wówczas, gdy nie będziemy się ze sobą zgadzać. Bo przecież tego właśnie chcę nauczyć mojego małego jeszcze synka - że ma prawo decydować, ale jednocześnie inni ludzie też je mają...

Skoro nic się nie zmieniło, to w czym rzecz, może ktoś zapytać... Ha, sama siebie o to parę razy zapytałam, zanim znalazłam odpowiedź. Albo właściwie powiem uczciwie: zanim ktoś mi ją podsunął;)

Myślałam "zbuntowany dwulatek" - dość powszechne, prawda? Tyle, że to myślenie powodowało we mnie natychmiast chęć stłumienia tego buntu i gdy się nie udawało po raz kolejny, rodziła się frustracja.
Spróbowałam więc "przenieść" moją uwagę na słówko "odkrywa"...
Czy "dwulatek który odkrywa, że coś od niego zależy" to to samo co "dwulatek zbuntowany"? Być może to samo ubrane w inne, ładniejsze słowa, ale w moim przypadku okazało się właśnie, że "co w głowie, to na języku...";))

środa, 12 grudnia 2012

Świat żyrafy czyli...zdecydowanie moja bajka!

 Czym jest Nonviolent Communication albo inaczej Porozumienie bez Przemocy - nie będę się rozpisywać, ale wszystkich, których to choć trochę interesuje (a może tylko ciekawi), odsyłam do fantastycznego źródła wiedzy o NVC - bloga http://wswieciezyrafy.blogspot.com/

Od siebie powiem tyle - świat żyrafy to moje odkrycie, fascynacja i mój oddech w chwilach nie-bajkowych;) Pomaga zrozumieć siebie i malucha, pomaga współodczuwać, pomaga mi w towarzyszeniu mojemu Do i wspieraniu go ZAWSZE.
Temat zgłębiam od niedawna, więc jeszcze wiele przede mną. Miewam sporo wątpliwości, nie ze wszystkim się zgadzam, nie wszystko jestem w stanie zastosować, ale... po raz pierwszy poczułam się kompetentną mamą, uwolnioną od wszystkich "trzeba" i "musisz". Stanęłam nieco z boku, po to aby przyjrzeć się swojej relacji z Do i odkryłam, że mam niezwykłe dziecko:) Banalne? Niekoniecznie, bo myślę sobie, że do tej pory patrzyłam na niego bardziej jak na dziecko niż jak na człowieka. I wówczas jakże często zdarzało mi się myśleć: "no tak, taki etap, wszystkie dzieci to przechodzą, to normalne" itp. Widziałam go jakoś tak "zbiorowo", czyli niby wiedziałam, że jest wyjątkowy (dla mnie), ale wciąż szukałam potwierdzenia, że jednak taki sam jak inne dzieci. I pozornie to pomagało, bo było w moich oczach wyjaśnieniem wielu spraw, zachowań, problemów. Pozornie - bo jak się temu przyjrzeć bliżej, to nie pomagało ani w zrozumieniu Do, ani w rozwiązaniu naszych kłopotów. Dlatego odłożyłam na bok wszystkie teorie, jakich się naczytałam (a jakże!), jak pewnie większość początkujących mam i zaczęłam kierować się intuicją, a ta podobno nie zawodzi;) Mnie nie zawiodła - pozwoliła złapać oddech i odkryć, że wszystko co muszę wiedzieć o byciu mamą już jest we mnie, nie potrzebuję żadnych złotych przepisów i recept, ani tym bardziej metod (brrrr), żeby porozumieć się z moim własnym dzieckiem!

O! I to jest właśnie NVC w mojej interpretacji;) Mocno w skrócie rzecz jasna, ale z całą pewnością na więcej przyjdzie czas...

Za to teraz jest czas na osobiste podziękowania dla pewnej baardzo pomocnej Żyrafy Moniki:)) A nuż kiedyś tu trafi...;)

Agata

czwartek, 6 grudnia 2012

Może i Święty, ale ...

Dziś o poranku Do, jak większość dzieci, odkrył pod poduszką prezent od Świętego...
Zdziwiony, owszem, uradowany też bardzo, bo to jego pierwsze w pełni świadome mikołajki.
Ale na moje tłumaczenia, że Mikołaj przyszedł cichutko w nocy i ten prezent położył i że pewnie wszedł oknem, młody racjonalista orzekł: "nie uda mu się!" 
I tej wersji się trzyma, uparcie powtarzając, że Mikołaj wszedł drzwiami:)))

środa, 5 grudnia 2012

O bajce-niebajce

Dawno, dawno temu...
Albo nie!
Wcale nie tak dawno, raptem trzy lata temu, zaczyna się ta bajka.
Zaczyna się spokojnie, bez zaskoczenia, przewidywalnie, ot, taka bajka niby znana, ale jednak nieznana.
Zaczyna się radością, niepokojem, ciekawością, wątpliwościami - jak większość takich bajek.
A potem zamienia się w niebajkę... I znów w bajkę, i znów w niebajkę... i tak trwa...

Na początku bajki-niebajki nie było wyobrażeń i oczekiwań, był spokój i lęk, które się przeplatały.
Potem pojawiła się Magia, pojawiła się w jednym momencie, nie takim znów nieoczekiwanym;)
Pojawiła się razem z moim Do 2,5 roku temu i już z nami została. Raz bardziej widoczna, raz mniej.
Bajkowa jest ta magia, niesamowita, dająca siłę i pobudzająca. Ale czasem znika na chwilę i wtedy bajka zamienia się w niebajkę - i pojawia się proza...
I tak też jest dobrze, trzeba się wysilić, zmęczyć, poszarpać z samym sobą, stawić czoło frustracjom - aby potem znów wrócić do bajki:)

Zaczęłam bajkowo, ale przyznam się szczerze, że lubię też bardzo tę niebajkę, tę prozę, która macierzyństwu towarzyszy. Często na nią narzekam, jest źródłem większości moich frustracji, ale ją lubię, bo wymaga! Bo zmusza do zmian, do myślenia, do szukania, do rozwijania...
O tym będzie ten blog - o szukaniu, dociekaniu, zmianach  -dojrzewającej mamy 2,5 rocznego chłopca.
O macierzyństwie  - ani fiction ani non-fiction... ;)